Instagram jest popularny na całym świecie, więc jego twórcom zależy na tym, by działał sprawnie bez względu na jakość infrastruktury sieciowej. Fotki na osi czasu muszą się ładować możliwie jak najszybciej zarówno na 5G, jak i 3G. Inaczej serwis straciłby masę potencjalnych użytkowników.
Aby osiągnąć swój cel, Instagram musiał znaleźć złoty środek zapewniający znośną jakość zdjęć przy zachowaniu ich niewielkiego rozmiaru.
Nie każdy jest świadomy, że Instagram stosuje agresywną kompresję zdjęć
Przede wszystkim na serwerach Instagrama lądują zdjęcia mające raptem 1080 pikseli szerokości. Gdy wrzucasz fotkę o domyślnych kwadratowych proporcjach, finalny obraz ma rozdzielczość niespełna 1,2 Mpix.
W czasach, w których nawet przystępne cenowo telefony potrafią robić zdjęcia w 48, 64 lub 108 Mpix, instagramowa rozdzielczość jest wręcz żałośnie niska. Serwis nie wykorzystuje nawet pełni potencjału dzisiejszych wyświetlaczy, bo przecież coraz więcej smartfonów ma panele 1440p.
Ekstremalny test kompresji na Instagramie: wrzuciłem 100 razy to samo zdjęcie
Wygrzebałem ze swojej galerii w telefonie takie oto zdjęcie:
Wrzuciłem tę fotkę na Instagram i zapisałem kopię zapasową na telefonie, którą ponownie udostępniłem na Instagramie. Cały proces powtórzyłem 100 razy, by sprawdzić, co z fotką zrobią algorytmy kompresujące.
Tak zdjęcie wyglądało po pierwszej wrzutce:
… tak po trzeciej:
… tak po dziesiątej:
… tak po trzydziestej:
… a tak po setnej:
Jak widać, na kompresji cierpią przede wszystkim kolory.
Czy rozwiązaniem problemu jest wrzucanie na Instagram zdjęć w 1080p?
Inspiracją do przygotowania tego materiału były dla mnie poradniki, na które natknąłem się w sieci. Ich autorzy twierdzą, że istnieje prosty sposób na zachowanie lepszej jakości zdjęcia.
Gdy wrzucasz na Instagram fotki o wysokiej rozdzielczości, w pamięci telefonu zapisywana jest kopia o rozdzielczości 2248p, ale już na serwerach ląduje zdjęcie 1080p. Zdaniem niektórych "ekspertów", jedynie zmiana rozdzielczości ma druzgocący wpływ na jakość obrazu. W swoich poradnikach zalecają ręczną zmianę rozmiaru zdjęć do natywnej rozdzielczości Instagrama.
Sprawdziłem, czy ma to sens. Oryginalne zdjęcie wrzuciłem do GIMP-a oraz zmniejszyłem jego rozmiar do 1080 x 1080, zachowując przy tym 100-procentową jakość. Następnie powtórzyłem proces z setką udostępnień, za każdym razem wrzucając kopię zapasową w 1080p.
Tak zdjęcie wyglądało po pierwszej wrzutce:
… tak po trzeciej:
… tak po dziesiątej:
… tak po trzydziestej:
… a tak po setnej:
Wniosek: nawet gdy wrzuca się zdjęcie w natywnej rozdzielczości Instagrama, algorytmy kompresujące wciąż działają. Mało tego — ostatnia fotka ma dużo gorszą jakość niż wtedy, gdy udostępniłem ją w oryginalnej rozdzielczości.
Zatem poradniki na temat rzekomego zbawiennego wpływu niższej rozdzielczości na jakość zdjęć na Instagramie można włożyć między bajki. Najlepiej wrzucać fotki o większym rozmiarze.
Po co ten test?
Zdaję sobie sprawę z tego, że nikt (oprócz mnie) nie wrzuca na Instagrama tej samej fotki 100 razy. Chciałem jednak lepiej zobrazować agresywność instagramowej kompresji oraz — przede wszystkim - sprawdzić, czy faktycznie lepiej jest wrzucać zdjęcia w 1080p. Jak już wiemy, nie jest.
Trzeba też pamiętać, że część danych ze zdjęć znika bezpowrotnie za każdym razem, gdy te lądują na serwerach. Oryginalne zdjęcie 1080p miało u mnie rozmiar 1,24 MB, a już po pierwszej wrzutce na Instagram został zredukowany do 503 KB. Mówimy o ok. 60-procentowej kompresji przy zachowaniu niezmienionej rozdzielczości.
Chyba nie taką przyszłość wyobrażali sobie ojcowie informatyki
Teoretyczną przewagą formatów cyfrowych nad analogowymi jest możliwość bezstratnego powielania danych. Komputery potrafią wykonać miliard kopii tego samego zdjęcia, z których każda ma identyczną jakość.
Problem w tym, że — no właśnie — często jest to atut jedynie teoretyczny. W praktyce wciąż jesteśmy ograniczani przez infrastrukturę sieciową i pojemność serwerów. Realnie od czasów analogowych kopiarek i skanerów nie zmieniło się więc aż tak wiele.
Zobacz także: