MIRON NURSKI• 11 miesięcy temu• 15 komentarzy
Jeśli iPhone 12 mini jest porażką, to chciałbym odnosić tylko takie porażki.
Analitycy JP Morgan przewidują, że produkcja iPhone'a 12 mini — w świetle słabych wyników sprzedaży — w najbliższym czasie zostanie ograniczona. Ostatecznie może zostać całkowicie wstrzymana, co jednak nie oznacza wycofania go z oferty, bo firma wciąż może dysponować sporymi zapasami magazynowymi.
W mediach padają takie określenia jak "porażka" czy "niewypał". Apple'owi obrywa się za przestrzelenie popytu na małe telefony i wypuszczenie produktu, którego nikt nie chce.
Tylko czy Apple naprawdę liczył na to, że iPhone 12 mini będzie bił rekordy popularności i — co najważniejsze — czy to mu się w ogóle opłaca?
Cofnijmy się do początku 2020 roku
Maj 2020. Firma analityczna Omdia publikuje wyniki sprzedaży iPhone'ów za pierwsze 3 miesiące. Te prezentują się tak:
- iPhone 11 (6,1 cala) - 19,5 mln;
- iPhone XR (6,1 cala) - 4,7 mln;
- iPhone 11 Pro Max (6,5 cala) - 4,2 mln;
- iPhone 11 Pro (5,8 cala) - 3,8 mln.
Zostawmy iPhone'y 11 i XR, bo ich wysoka popularność bierze się z relatywnie atrakcyjnych cen. Ale już 11 Pro i 11 Pro Max to urządzenia, które różnią się tylko rozmiarem. Większość klientów — mając wybór między 5,8 a 6,5 cala — wolała dopłacić.
"I to by było na tyle w kwestii »chcemy małych ekranów«" - pisałem w maju 2020, komentując te wyniki sprzedaży. Bo czy ktokolwiek o zdrowych zmysłach mógł uznać, że takie dane świadczą o zapotrzebowaniu na małe telefony? Nie, świadczą raczej o tym, że ekrany należałoby powiększyć.
I właśnie to Apple zrobił — powiększył ekrany
Pod koniec 2020 roku:
Nowością jest 5,4-calowy wariant, którego nikt nie chce. Tylko czy słabe wyniki sprzedaży świadczą o porażce? Cóż, świadczyłyby, gdyby iPhone 12 mini istniał w próżni. A nie istnieje, bo klienci mają aż 3 smartfony, do których mogą dopłacić.
Znamienne jest jednak to, że iPhone 12 mini kosztuje tyle, ile rok wcześniej kosztował iPhone 11. Czyli jeśli ktoś chce mieć przynajmniej tak samo duży ekran jak dotychczas (a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że większość klientów będzie chciała), musi zapłacić więcej.
Aby lepiej zrozumieć całą sytuację, przejdźmy przez proces kupowania iPhone'a 12
Wyjątkowo skupimy się na rynku amerykańskim, bo ten jest dla Apple'a kluczowy. A na pewno po stokroć ważniejszy niż polski.
No to załóżmy, że jesteś przeciętnym Amerykaninem, który chce sobie kupić nowego iPhone'a. Odwiedzasz więc Apple.com i dostrzegasz baner informujący cię o tym, że najnowszego iPhone'a 12 możesz kupić już za 699 dolarów.
Każdy, kto zna specyfikę kraju hamburgerów, wie, że 699 dolarów za markowego flagowca to bardzo dobra cena. Tyle samo kosztuje Google Pixel 5, który nie jest nawet telefonem z górnej półki. Galaxy S21 startuje z poziomu 799 dolarów. Cena OnePlusa 8 Pro - ubiegłorocznego telefonu firmy, o której w USA słyszały 3 osoby — to także 799 dolarów. Nowiusieńki iPhone jest o całą stówkę tańszy od chińczyka.
Na widok takiej oferty procesy chemiczne zachodzące w twoim mózgu już wygenerowały decyzję o zakupie, choć jeszcze tego nie wiesz. Dalszy etap będzie już tylko targowaniem się ze samym sobą o parametry i racjonalizowaniem transakcji. Klikasz więc magiczny przycisk "kup".
W tym momencie dowiadujesz się, że wspomniane 699 dolarów dotyczy iPhone'a 12 mini z 5,4-calowym ekranem. Zauważ, że wcześniej takiej informacji nie było. Mowa była po prostu o iPhonie 12.
W tym momencie zaczynasz rozumieć, że 5,4 cala to trochę mało. Przecież każdy telefon używany przez ciebie od ostatnich 7 lat miał przynajmniej 5,5 cala. Decydujesz się więc na dopłatę do wariantu 6,1 cala — to tylko stówka. I tak oto z 699 zrobiło się 799 dolarów — standardowa cena flagowca w USA.
Na kolejnym etapie trzeba wybrać kolor. Weźmy czerwony, to chociaż część pieniędzy trafi na walkę z COVID-19.
Dopiero teraz — po wyborze rozmiaru i koloru — strona pyta o sieć. Okazuje się, że 799 dolarów dotyczy sprzedaży operatorskiej. iPhone 12 całkowicie wolny od umowy kosztuje 829 dolarów. Trzy dyszki różnicy — nie ma tragedii. Dopłacasz.
Na sam koniec pozostaje jeszcze wybrać wersję pamięciową.
Stwierdzasz, że 64 GB to trochę mało, bo przecież iPhone 12 nie ma slotu na kartę microSD. Postanawiasz zatem dopłacić 50 dolców do wersji 128 GB.
W tym momencie — zachęcony banerem "od 699 dolarów" - wydajesz 879 dolarów
Albo i nie wydajesz. Bo na tym etapie należy się zastanowić, czy nie lepiej wziąć bardziej wypasionego iPhone'a 12 Pro za 999 dolarów. Albo dopłacić kolejną stówkę za większą baterię, większy ekran oraz lepszy aparat i kupić wersję 12 Pro Max.
I taki jest, proszę państwa, sens istnienia iPhone'a 12 mini. To tylko niski i zachęcający próg wyjścia, na który ostatecznie mało kto się zdecyduje, z każdym kliknięciem mnożąc dolary trafiające na konto Apple'a. I jestem przekonany, że Apple o tym wiedział, bo nie miał ani jednego powodu, by sądzić inaczej.
Nie jest to bynajmniej strategia nowa. Podobny model sprzedaży od lat uskuteczniany jest m.in. w branży motoryzacyjnej, gdzie łączny koszt dodatków pokroju klimatyzacji czy uchwytów na kubki z kawą potrafi przebić wyjściową cenę samochodu.
Sam Apple od lat dokłada zresztą wszelkich starań, by najtańsze wersje produktów były nieopłacalne. Przecież do niedawna podstawowe wersje smartfonów miały śmieszne 32 GB pamięci, przez co rozsądniej było dopłacić stówkę do wariantu 128 GB.
Apple umie stworzyć produkt, który zachęca do zakupu, ale po zastanowieniu okazuje się nieatrakcyjny i motywuje do wydania kilkuset złotych więcej. To nie jest żadna porażka. To sztuka, która udaje się mało komu.
Celem firmy wbrew pozorom nie jest sprzedaż jak największej liczby produktów. Celem firmy jest mnożenie kapitału inwestorów, a wysoka sprzedaż produktów to tylko jeden z możliwych środków prowadzących do tego celu. Jeśli jednak słaba sprzedaż tańszego produktu generuje wzrost sprzedaży droższego produktu, to nic, tylko otwierać szampana.
A przy tym iPhone 12 mini jest produktem wyjątkowo wdzięcznym marketingowo
To jedyny tak mały flagowiec na rynku. To też najmniejszy smartfon 5G na rynku. Tyle wystarczy, by było o nim głośno. A że później większość klientów woli dopłaca do droższych modeli, to przecież tylko lepiej dla interesu.
iPhone 12 mini może sprzedawać się źle, bo prawdopodobnie od samego początku taki był cel jego istnienia. Sama jego obecność w ofercie świadczy jednak o marketingowym geniuszu Apple'a.
Rok temu najtańszy iPhone był tym najpopularniejszym. Teraz najtańszy iPhone jest tym, którego nikt nie chce, bo klienci wolą zapłacić więcej, a rok 2020 Apple zamyka najlepszym kwartałem w historii. W jakim świecie taką sytuację można nazwać porażką?
Zobacz także: