Nie miałem zbyt wielkich oczekiwań co do Motoroli Moto G60s, bo w jej półce cenowej trudno raczej o jakieś większe zaskoczenia. Dodatkowo też specyfikacja, wygląd i przeszłość marki Motorola, zapowiadały raczej dość nudne testy – no bo czym taka G60s mogła zrobić na mnie wrażenie? Jak się koniec końców okazało, recenzowana tu „Motka” miała parę asów w rękawie, przez co jej testy nie były aż tak bardzo nudne… Ale, co ja Wam będę spojlerował – zapraszam na test!
ReklamaDo sprzętów Motoroli mam pewien mały sentyment. Jest to spowodowane tym, że moim pierwszym „poważnym” telefonem w życiu, było właśnie urządzenie tego producenta. A nie był to byle jaki tam model telefonu, bo mowa tu o legendarnej Motoroli Razr!
Niestety, Motorola Moto G60s raczej nie będzie przeze mnie wspominana z równie wielką radością…
ReklamaSpecyfikacja Motorola Moto G60s i zawartość pudełka
Cena Motorola Moto G60s w testowanej wersji w momencie publikacji recenzji: 1199 złotych.
Motorola Moto G60s w Media Expert
W pudełku, oprócz smartfona, znajdziemy również dwuportową ładowarkę (50 W!) z obustronnym kablem USB-C, proste silikonowe etui (za to zawsze ode mnie plus!), igiełkę do wyciągania tacki SIM i papierologię.
Wzornictwo, jakość wykonania
Nie jestem fanem wyglądu Moto G60s. Najciekawiej jest chyba na tyle smartfona – znajdziemy na nim prosty, ale ładnie wyglądający wzór, na który składają się lekko wygięte, ukośne linie. Żłobienia te są miłe w dotyku i zapewniają lepszy chwyt urządzenia, ale nie da się ukryć, że cały tył smartfona wykonany jest z plastiku, co sprawia, że smartfon wydaje się znacznie tańszy, niż w rzeczywistości jest.
Do tego efektu przyczynia się również dość niska waga urządzenia, co ja akurat zaliczam na plus – 212 gramów, jak na tak duży smartfon, to bardzo dobry wynik. A jak już o wielkości mowa – ramki wokół wyświetlacza do najmniejszych nie należą, co również ujmuje trochę prezencji Motoroli. Mnie jednak bardziej przeszkadza brak symetryczności tychże ramek – dolne, górne, a także i obie boczne ramki, mają nierówną grubość, przez co smartfon ma duży podbródek, średnie „czółko” i wąskie boki. Istne piekło perfekcjonisty.
Przednia kamerka zatopiona jest w dziurkę w ekranie i zajmuje stosunkowo mało miejsca – ramki wokół niej są bardzo skromnych rozmiarów. Ciekawostką jest schowana w górnej ramce (praktycznie niewidoczna) bardzo jasna lampka doświetlająca naszą twarz podczas robienia selfie. Ja sam o owej lampce nie miałem początkowo pojęcia, przez co prawie upuściłem smartfon podczas pierwszego wieczornego selfie, gdy ta błysnęła mi nagle w twarz – radzę więc uważać ;)
Teraz pora na tylną wyspę aparatów. Ta oczywiście musi wystawać ponad obudowę smartfona, co – jak zawsze – niezwykle mnie irytuje. W Moto co prawda obiektywy wystają tylko nieznacznie, ale i tak czuję się dość niekomfortowo, kładąc smartfon na jego pleckach. Ułożenie trzech głównych aparatów jest pionowe, zaś obok nich znajdziemy bonusowy (tzw. ozdobny) obiektyw do „wyłapywania głębi” i jasną diodę doświetlającą. Na wyspie znalazło się jeszcze miejsce na napis informujący o 64 Mpix w głównym oczku aparatu.
Boki smartfona to niestety również tak samo, jak plecki urządzenia, tworzywo sztuczne, które dopełnia jego „plastikowość”. Na górnym boku „Motki” znajdziemy złącze słuchawkowe jack 3.5 mm i mikrofon. Na dole, również mikrofon, a także kratownicę, skrywającą pojedynczy głośnik i złącze USB-C. Lewy bok zdobi tylko hybrydowa tacka na karty SIM i microSD, zaś na prawej krawędzi znajdziemy aż 4 przyciski, przy których na moment się zatrzymamy.
Po pierwsze, wszystkie 4 klawisze są w moim odczuciu umieszczone zbyt wysoko i zbyt blisko siebie, przez co do samego końca testów je myliłem. Co gorsza, w galerii zdjęć smartfona widnieje jakieś 40 nadprogramowych zrzutów ekranu, które zrobiłem omyłkowo, przyciskając jednocześnie klawisz blokady i zmniejszania głośności. W teorii, przycisk blokady ma inną fakturę od pozostałych klawiszy, ale w etui nie ma to żadnego znaczenia – a właśnie w silikonowym „wdzianku” najczęściej nosiłem Moto G60s.
Klawisze głośności są zaś w moim odczuciu zbyt płytkie, a co za tym idzie mało dokładne, nad czym ubolewam, bo często korzystam z nich w smartfonie, nie tylko do sterowania poziomem głośności muzyki, ale i do wyciszania smartfona. Na samej górze mamy jeszcze przycisk do wywoływania asystenta Google, który – po pierwsze – jest zbyt wysoko, a po drugie… jest on kompletnie zbędny, przynajmniej w moim odczuciu.
W sieci przeczytać można, że testowana tu przeze mnie Motorola ma certyfikat IP52, co w teorii sugeruje, że smartfon jest częściowo wodoszczelny. Ja sam raczej bym tego nie sprawdzał i traktował to (jak zresztą zawsze w przypadku tego typu urządzeń) jako awaryjne zabezpieczenie, a nie cechę smartfona.
Zobacz również8.5OcenaSony Xperia 5 III – przyjemna ewolucja z pielęgnacją wad (recenzja)
Wyświetlacz
Jako użytkownik ekranu AMOLED, zawsze mam pewien problem z testowaniem smartfonów z wyświetlaczami IPS. Przyzwyczajenia do Always on Display i idealnego odwzorowania czerni robią swoje, przez co powroty do mniej zaawansowanego IPS bolą – w szczególności w nocy, w trybie ciemnym smartfona. Motorola Moto G60s – pomimo ekranu IPS – ma jednak w rękawie pewnego asa.
Tymże asem jest popularna ostatnio w smartfonach wysoka częstotliwość odświeżania ekranu i mowa tu nie o 90 Hz, a o aż 120 Hz! Dzięki temu animacje systemowe i aplikacje wydają się znacznie szybsze i płynniejsze, co poprawia komfort użytkowania smartfona. Również kompatybilne z wyższym FPS gry, wyglądają i działają lepiej niż na tradycyjnych, 60-hercowych wyświetlaczach.
Już samo to sprawia, że ekran Moto G60s broni się w swojej półce cenowej, a to nie wszystko, ponieważ na pochwałę zasługuje również nie najgorsze odwzorowanie barw, a także szerokie kąty widzenia. Złego słowa nie mogę powiedzieć też o rozdzielczości, która wynosi 1080 na 2460 pikseli, co daje nam 396 pikseli na cal, co uważam za najbardziej sensowną wartość – przy takim natężeniu trudno dostrzec już pojedynczy piksel, a wyższa wartość niepotrzebnie drenowałaby baterię.
Przez cały czas trwania testów irytowała mnie tylko maksymalna jasność wyświetlacza Motoroli, która nawet w średnio słoneczny dzień rozczarowywała swoim stosunkowo niskim poziomem.
Trudno też nie zauważyć, że ekran ma całkiem sporą wielkość – aż 6,78 cala, co jednak o dziwo nie przeszkadzało mi w jego użytkowaniu, prawdopodobnie przez zastosowanie zaoblonych plecków urządzenia. Oczywiście sterowanie przy pomocy jednej ręki jest średnio wygodne, ale znam wiele innych porównywalnych wielkościowo smartfonów, które gorzej leżały w mojej dłoni.
Tak więc całościowo, wyświetlacz to mocny atut testowanej Motoroli. Oczywiście ekran AMOLED sprawdziłby się tu jeszcze lepiej, jednak jak na wyświetlacz IPS, trudno G60s coś sensownego zarzucić, no, może oprócz wspomnianej już maksymalnej jasności.
Działanie i oprogramowanie
Ten akapit będzie krótki w porównaniu do podobnych części w innych recenzjach smartfonów konkurencyjnych marek. Powód tego stanu rzeczy jest banalnie prosty – Motorola nadal nie może się zdecydować, czy robi swoją własną nakładkę, czy może woli korzystać z natywnego systemu Google. Na ten moment firma jest gdzieś pośrodku, stosując czystego Androida z wieloma autorskimi dodatkami.
Problem w tym, że rozwiązanie to średnio się w mojej opinii sprawdza. Połączenie to łączy bowiem wszystkie największe wady natywnego Androida ze wszystkimi wadami nakładek producentów. Mamy więc tu ubogość funkcji i praktycznych rozwiązań czystego systemu Google w połączeniu z błędami autorskich nakładek. Tak więc tu i ówdzie tekst potrafi nachodzić na kamerkę do selfie (przez co nie możemy np. wcisnąć przycisku, ponieważ znajduje się on pod przednią kamerką).
Kilka razy nie mogłem wyłączyć latarki gestem „potrząsania” telefonem. Raz smartfon nie reagował kompletnie na przyciski zmniejszania i zwiększania głośności (tu pomógł reset). Prawie za każdym razem, smartfon błędnie zapisywał przycinane zrzuty ekranu, przesuwając całą interesującą mnie część o kilka centymetrów w górę.
Nie były to i może ogromne błędy, ale takich „niespodzianek” spodziewałbym się raczej w taniej nakładce małego chińskiego producenta, a nie w rzekomo czystym Androidzie od legendarnej Motoroli. Jest tu oczywiście kilka fajnych dodatków, jak chociażby gesty Moto, pozwalające nam np. na szybkie włączenie aparatu czy latarki, ale dla mnie niestety proporcja „fajności” do „badziewności” systemu, wyraźnie wskazuje zwycięstwo tego drugiego.
Jeśli zaś chodzi o szybkość działania smartfona, to tu nie mam żadnych większych zastrzeżeń. Responsywność testowanej Motoroli stała na zadowalającym poziomie, choć nie jest to poziom flagowców (co jest zrozumiałe), ale nawet smartfonów ze średniej półki. Zbyt wielu zacięć czy „zwiech” systemu tu może i nie było, ale telefon dość agresywnie zarządza pamięcią RAM, przez co wielokrotnie okazywało się, że aplikacje uśpione w tle, wyłączały się kompletnie po dosłownie paru minutach.
Na domiar złego, problem ten dotyczył głównie takich aplikacji, jak Spotify czy Jakdoajde, czyli programów, które właśnie często zostawiam włączone w tle. Kwintesencją „dopracowania” nakładki/systemu, jest zmiana obiektywu na ultraszerokąktny, kiedy to naszym oczom zamiast informacji o przybliżeniu o mocy „0,5x” pojawia się… „,5x”.
Mnie ta mieszanka czystego Androida z motorolowymi dodatkami kompletnie nie przypadła do gustu i przez cały okres trwania testów łapałem się za głowę, gdy widziałem, jak niektóre – pozornie proste czynności – są tu niepotrzebnie utrudniane. Nawet ustawienia minutnika jest tu strasznie archaiczne, przez to zmuszony byłem do instalacji zewnętrznych podstawowych aplikacji.
Jeśli chcecie poczytać więcej o dodanych przez Motorolę funkcjach, to zapraszam do recenzji Moto G100, w której to Mateusz dokładnie opisuje funkcje Moto.
Zobacz również8.8OcenaRecenzja Moto G100 – Motorola, jak ty mnie zaimponowałaś w tej chwili
Zaplecze komunikacyjne
Po testach mojego pierwszego smartfona z obsługą 5G, przekonałem się, że mój kolejny telefon będzie musiał oferować wsparcie dla sieci komórkowej piątej generacji. Pomimo tego, że sieć 5G nie jest dla mnie czymś, co przekonałoby mnie do natychmiastowej wymiany telefonu na nowszy, to jednak czuję, że mój kolejny smartfon będzie musiał wspierać 5G. Dlatego też Motorola Moto G60s zawiodła mnie pod względem swojego zaplecza komunikacyjnego.
Może i 5G nie stało się jeszcze standardem w smartfonach, to jednak w urządzeniu w cenie powyżej 1000 złotych (i to w dodatku od dużego producenta), spodziewałbym się już obsługi sieci 5G. Niestety (między innymi przez zastosowany przez Motorolę procesor), Moto G60s nie wspiera sieci 5G, co zaliczam temu smartfonowi na minus, tak samo, jak mizerny zasięg w pozostałych sieciach.
Nie wiem, czy to kwestia mojego egzemplarza Motoroli Moto G60s, ale będąc przez dwa dni w górach, miałem ogromny problem ze złapaniem zasięgu przy pomocy tego smartfona w okolicach swojego hotelu. Początkowo machnąłem na to ręką, ponieważ w większości miejsc w ośrodku był dostęp do Wi-Fi, ale po paru godzinach postanowiłem przełożyć kartę SIM do prywatnego Xiaomi Mi 9 SE, którego trzymałem w torbie „na wszelki wypadek”.
I, jak się okazało, w moim „codziennym” Xiaomi problemy z dostępem do sieci również występowały, ale ani razu smartfon nie zgubił kompletnie zasięgu, co Motoroli przytrafiało się notorycznie i to w tych samych miejscach.
Podobne proste porównania przeprowadziłem również w centrum Katowic i paru innych miejscach, i wszędzie można było wyczuć znaczną przewagę Xiaomi nad Motorolą. To już kompletnie skreśliło u mnie Moto G60s z listy „potencjalnych przyszłych smartfonów”. Nie wykluczam jednak, że to był problem wyłącznie testowego egzemplarza.
Pozostałe moduły łączności, takie jak Wi-Fi, GPS czy Bluetooth nie sprawiały już żadnych problemów, ale i tak niesmak po kłopotliwej sieci komórkowej pozostał i ciągnął się do samego końca testów. Na plus płatności zbliżeniowe NFC i hybrydowy dual SIM, pozwalający na wybór pomiędzy dwoma kartami SIM a duetem karta SIM + karta microSD.
Audio
W Moto G60s znajdziemy tylko jeden, pojedynczy głośnik na dolnej krawędzi smartfona, który pochwalić się może wysokim poziomem głośności i – niestety – dość średnią jakością audio. Do głośnomówiących rozmów nada się on bez problemu, ale już do słuchania muzyki czy oglądania seriali na Netfliksie, raczej polecałbym podłączyć do smartfona słuchawki lub zewnętrzny głośnik. Tym bardziej, że wbudowany głośnik Moto bardzo łatwo zakryć (w szczególności w etui), podczas poziomego trzymania smartfona.
Jeśli zaś chodzi o głośnik do rozmów, to tu nie mam zbyt wiele do zarzucenia Moto G60s – wydobywany z głośniczka dźwięk jest wystarczająco czysty i głośny, dzięki czemu nie miałem nigdy problemu ze zrozumieniem rozmówcy. Również wbudowany mikrofon do rozmów nie sprawiał żadnych problemów, nawet przy stosunkowo głośnych odgłosach „miejskiej dżungli” – zawsze byłem dobrze słyszany przez rozmówców.
Wielu ucieszy pewnie obecność jacka 3.5 na górnej krawędzi telefonu, który pozwoli nam podłączyć przewodowe słuchawki. Ja jednak używałem tylko bezprzewodowych „pchełek” z Moto G60s i z brzmienia tego smartfonu byłem zadowolony.
Testowana przeze mnie Motorola obsługuje funkcje aptX HD i szeroki zakres personalizacji dźwięku, przez co brzmienie smartfona możemy dostosować pod siebie. Nie jestem tylko przekonany co do maksymalnej głośności odtwarzania dźwięku na słuchawkach – ja podwyższyłbym górną granicę głośności o jakieś 20%.
Zabezpieczenia biometryczne
Umiejscowienie czytnika linii papilarnych to kwestia kompletnie subiektywna dla każdego użytkownika. Producenci smartfonów wybierają głównie trzy miejsca na czytnik: pod ekranem, z boku smartfona i na jego pleckach. Motorola dość konsekwentnie wybiera to ostatnie, którego – przyznam się – sam nie jestem największym fanem. Jest to moim zdaniem najmniej wygodna pozycja ze wszystkich wymienionych i dużo bardziej preferuję czytniki zatopione w ekranie lub – w ostateczności – na bocznym przycisku blokady smartfona.
Czego jednak by nie mówić, czytnik linii papilarnych zastosowany na pleckach Motoroli Moto G60s działa bez żadnych zastrzeżeń. Podczas ponad dwóch tygodni testów, smartfon niepoprawnie odczytał mój palec tylko cztery razy, co uważam za świetny wynik. Również szybkość odblokowywania nie budziła żadnych moich zastrzeżeń, a wtopienie w czytnik logo Motoroli uważam za bardzo gustowny dodatek.
Szkoda tylko, że Motorola nie pokusiła się o żadne dodatkowe gesty związane z płytką czytnika linii papilarnych. W innych smartfonach możemy niekiedy wykorzystać czytnik do np. opuszczenia belki z powiadomieniami lub zrobienia zrzutu ekranu. Jest to szczególnie przydatne w przypadku dużych smartfonów, a Moto G60s właśnie do takich się zalicza – tu niestety zabrakło takiego dodatku.
W smartfonie znajdziemy jeszcze opcję odblokowywania smartfona przy pomocy rozpoznawania naszej twarzy i funkcję Smart Lock. Jak zawsze w przypadku „skanowania” twarzy przy pomocy zwykłej przedniej kamerki odradzam tę funkcję i to nie tylko z powodu mizernego poziomu zabezpieczeń (dość łatwo ten sposób blokowania oszukać), ale i niskiej skuteczności, w szczególności w gorszych warunkach oświetleniowych.
Czas pracy
Pora w końcu na jakiś akapit, w którym nie będę miał większych powodów do narzekań. Bateria w Motoroli Moto G60s to z pewnością największa zaleta tego smartfona i to nie tylko ze względu na jego długi czas pracy na baterii, ale i bardzo szybkie ładowanie – urządzenie bowiem możemy ładować z mocą nawet 50 W!
Nie jest to może jakaś rekordowa liczba w świecie smartfonów (Xiaomi Mi 11T Pro możemy ładować z mocą 120 W), ale trzeba zauważyć, że chyba żaden bliski konkurent Moto G60s nie może się pochwalić podobnymi osiągami.
Co ważne, w zestawie ze smartfonem znajdziemy właśnie 50-watową ładowarkę, którą bezproblemowo naładujemy smartfon z pełną mocą. Ba, ja z ładowarki tej korzystałem również do ładowania Nintendo Switch czy Macbooka i urządzenia te nie miały z tym żadnych problemów, ładując się z „pełną mocą”.
Dodatkowo na ładowarce znajdziemy bonusowy port USB-A, który pozwala na jednoczesne ładowanie dwóch urządzeń, dzięki czemu z jednej ładowarki mogłem ładować zarówno smartfon, jak i swój smartwatch.
Na komplement zasługują również kompaktowe wymiary ładowarki, a także załączony do zestawu porządny (choć nie tak długi), kabel USB-C – USB-C. To trochę przykre, ale w przypadku Motoroli Moto G60s, bardziej będę tęsknił za ładowarką… niż za samym smartfonem.
Motorola Moto G60s wyposażona jest w litowo-jonowe ogniwo o pojemności 5000 mAh, które w moim przypadku najczęściej oznaczało ok. 1-1,5 dnia bardzo intensywnego użytkowania urządzenia.
To świetny wynik, mając na uwadze to, że bardzo często korzystam ze smartfona poza domem z włączoną transmisją danych, Bluetooth i udostępnianiem sieci po lokalnym Wi-Fi. Po włączeniu trybu oszczędzania energii, mógłbym raczej bezproblemowo dobić do dwóch dni użytkowania.
Kilka przykładowych cykli na baterii (wraz z SoT) możecie podejrzeć poniżej:
Jednym z głównych haseł promocyjnych Motoroli Moto G60s jest „Zyskaj 12 godzin działania po 12 minutach ładowania”, czemu oczywiście postanowiłem się przyjrzeć. W moim przypadku po 12-15 minutach ładowania smartfona, bateria napełniała się do ok. 40%, co rzeczywiście (po włączeniu trybu oszczędzania energii i zastosowaniu kilku innych tricków), może pozwolić na 12 godzin oszczędnego użytkowania urządzenia. Pełne naładowanie baterii trwało u mnie średnio 55 minut.
Muszę jeszcze odnotować, że jednoczesne ładowanie i używanie smartfona – co oczywiste – spowalnia proces ładowania, a także powoduje, że Motorola Moto G60s nagrzewa się jeszcze bardziej niż zwykle. Bo, tak, podczas 50 W ładowania smartfon potrafi znacząco podnieść temperaturę, co było wyczuwalne nawet w dołączonym silikonowym etui.
Zabrakło tu oczywiście ładowania indukcyjnego (a co za tym idzie i zwrotnego), ale zauważę, że mało który inny konkurent tego modelu Motoroli oferuje ten sposób ładowania. Szkoda, mam nadzieję, że powoli będzie się to stawało standardem w smartfonach powyżej 1000 złotych.
Aparat
Możliwości fotograficzne Motoroli Moto G60s to trochę gwóźdź do trumny tego smartfona. Urządzenie to niejednokrotnie miało problem ze zrobieniem dobrego zdjęcia nawet we względnie słoneczny dzień, z czym nie mają obecnie kłopotu nawet dużo tańsze konstrukcje.
Gdy już jednak zdjęcie wyjdzie wyraźne, to jego jakość potrafi być zadowalająca, problem tylko w tym, że około 1/3 wykonywanych przeze mnie zdjęć podczas testów ma źle wyłapaną ostrość lub jest częściowo zamazane. I – podkreślę – mowa tu o zdjęciach robionych w dzień. Jeśli więc we względnie dobrych warunkach oświetleniowych już potrafią pojawić się takie problemy, to jak pewnie się domyślacie, po zmroku jest jeszcze gorzej, pomimo dedykowanego trybu nocnego.
Jak przeczytać mogliście w specyfikacji, na pleckach smartfona znajdziemy cztery obiektywy, z czego tylko trzy pełnią tu jakąś realną funkcję. Z tych trzech, tylko dwa tak naprawdę się Wam do czegoś przydadzą, bo trzeci obiektyw do zdjęć makro pełni tu funkcję raczej symboliczną w celu podbicia ilości oczek aparatów. Dwa pozostałe to aparat główny i oczko ultraszerokokątne – mojego ukochanego teleobiektywu niestety brak.
Aplikacja
Małe postscriptum do części recenzji skupionej na oprogramowaniu. Aplikacja aparatu to dość standardowe oprogramowanie, które jest stosunkowe proste w obsłudze. Na plus obecność trybu Pro, który pozwoli nieco bardziej zaawansowanym użytkownikom na podkręcenie jakości zdjęć.
Zauważę tylko, że aplikacja jest dość niestabilna, ponieważ podgląd często wyraźnie klatkował, a włączenie trybu HDR znacząco wydłużało robienie zdjęć. Wejście w podgląd ostatnio robionych zdjęć również trwa w mojej opinii stanowczo zbyt długo.
A jak prezentują się zdjęcia z konkretnych obiektywów?
Obiektyw główny
Gdy warunki pogodowe będą sprzyjać, zarówno nam, jak i Motoroli, a także, gdy fotografowany przez nas obiekt/scena będzie statyczny, to jest szansa, że wykonane przez Moto G60s zdjęcie będzie zadowalającej jakości.
Niestety, często robienie zdjęć tym smartfonem to czysta ruletka, w której bardzo trudno przewidzieć, czy wykonane przez nas zdjęcie jest wyraźne i dostatecznie doświetlone – a to bardzo przeszkadza mi w mobilnej fotografii, od której nie oczekuję najwyższej jakości (od tego są lustrzanki i inne profesjonalne aparaty), ale jak największej praktyczności i wygody.
Gdy już zdjęcie się jednak uda, to docenić możemy żywe i bardzo przyjemne dla oka kolory, nie najgorszą szczegółowość i niskie szumy. Smartfon szybko łapie ostrość, a tryb HDR – pomimo swojej subtelności – potrafi jeszcze bardziej podkręcić dynamikę zdjęcia.
W opcjach znajdziemy kilka trybów, w tym (obowiązkowy od jakiegoś czasu) tryb nocny czy możliwość robienia zdjęć w pełnej rozdzielczości. Nie liczcie jednak na dobre zdjęcia po zmroku, ponieważ gdy tylko światła jest mniej, to zdjęcia tracą bardzo dużo na jakości. Nie pomaga nawet wspomniany tryb nocny, który tylko trochę rozświetla zdjęcie, kosztem jeszcze większych szumów.
Niestety, ten wymieniony na początku brak powtarzalności i pewności robienia zdjęć sprawiał, że z niechęcią wyciągałem recenzowany tu smartfon z kieszeni, by coś sfotografować, a raczej należę do sporych entuzjastów mobilnej fotografii.
Oczywiście warto tu zaznaczyć – Moto G60s potrafi zrobić dobrej jakości zdjęcie, ale w tej półce cenowej większość jego konkurentów pochwalić się może lepszymi i/lub bardziej powtarzalnymi fotografiami.
Obiektyw ultraszerokokątny
Jak to zawsze w smartfonach bywa, ultraszerokokątny aparat jest nieco gorszy od głównej matrycy. Nie inaczej jest z Motorolą Moto G60s, której ultraszerokokątny obiektyw pogłębia tylko problemy głównego aparatu. Widać to głównie w nocy, kiedy to nie polecam w ogóle korzystać z tego obiektywu – tak samo zresztą, jak sama Motorola. Dlaczego? A to dlatego, że w aplikacji aparatu nie możemy nawet włączyć trybu nocnego w aparacie ultraszerokokątnym – to chyba wystarczające podsumowanie tego obiektywu.
Polecam też przyjrzeć się zdjęciom porównującym oba „główne” obiektywy – widać tu wyraźną różnicę w kolorystyce w szerokim i ultraszerokim aparacie, a także ilości szumów. Żeby nie być już tak surowym, zauważę, że różnica w szerokości zdjęć pomiędzy tym a głównym aparatem jest całkiem spora (ok. 38 stopni), więc czasami rzeczywiście warto (w słoneczny dzień!) korzystać z tego obiektywu.
Obiektyw makro
Nie wiem czemu, ale obecność obiektywów makro w smartfonach, od samego początku przyciągało moją uwagę. Na papierze jest to całkiem fajny „bajer”, który może nawet niekiedy się przydać w podróży lub po prostu jego obecność mogłaby pobudzić naszą kreatywność, bawiąc się nowymi rodzajami ujęć.
Niestety, jak wielokrotnie już podkreślałem, producenci smartfonów rzadko kiedy podchodzą do tematu tych aparatów poważnie, wciskając na plecki byle jakie obiektywy makro o niskiej rozdzielczości i jeszcze niższej jakości. Nie inaczej jest w przypadku testowanej Motoroli, z którą trzeba się naprawdę mocno napocić, by zrobić „okej” zdjęcie makro.
Przedni obiektyw
Na przodzie wpatruje się w nas szesnastomegapikselowy aparat, który raczej nie będzie spełnieniem marzeń dla fanów selfie. Tu też niestety duża część zdjęć wychodziła mi zamazana, mało szczegółowa i, niestety, często prześwietlona.
A jak już o świetle mowa – w kompletnej ciemności skorzystać możemy ze wspomnianej na początku opcjonalnej lampy doświetlającej na przodzie, która zaskakująco skutecznie doświetla naszą twarz. Zdjęcia oczywiście nadal wychodzą podłej jakości, ale chociaż coś na nich widać – zaliczam to więc na maleńki plusik.
Wideo
No i nas sam koniec ostatnie już rozczarowanie – nagrywanie wideo. Z jakiegoś powodu, Motorola Moto G60s nie pozwala na nagrywanie filmów w 60 FPS, ani w 4K – co mógłbym jeszcze wybaczyć – ani nawet w 1080p – czego wybaczyć już nie mogę. W zamian Motorola proponuje nam tryb zwolnionego tempa, kolor sportowy (średnio działające wyróżnienie jednego konkretnego koloru na nagraniu), film poklatkowy, a także podwójny zapis, pozwalający na jednoczesne nagrywanie wideo z przedniej i tylnej kamery.
Jakość nagrań trzyma jakiś tam poziom, ale brak 60 klatek na sekundę i przeciętna stabilizacja wideo (co odczuwalne jest szczególnie w trybie 4K), kompletnie psują wrażenie. Na Instagramie czy TikToku nagrania pewnie się sprawdzą, ale do jakości wideo Samsunga czy Huawei – w tej półce cenowej – Motoroli jeszcze bardzo daleko.
Podsumowanie
Po Motoroli Moto G60s spodziewałem się znacznie więcej. Na papierze smartfon ten prezentuje się nieźle: wydajny procesor, sporo wbudowanej pamięci, pojemna i bardzo szybko ładująca się bateria, 64-megapikselowe główne oczko aparatu, no i czysty system Android, miały być gwarancją sukcesu tego smartfona. Niestety, z wymienionej teraz wyliczanki, jedyną tak naprawdę godną uwagi cechą jest bateria i jej szybkie ładowanie.
Cała reszta wspomnianych atrybutów Moto G60s jest już do bólu przeciętna, by nawet nie powiedzieć, że mierna. Aparat zawodzi jak na tę półkę cenową. System nie jest ani praktyczny, ani stabilny i roi się w nim od różnorakich błędów. Wydajnościowo również smartfon ten nie powala, zaliczając podczas testów sporo spowolnień, a do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brak wsparcia dla sieci 5G i – w mojej – kiepskie wykonanie i średni design.
No i cena. Gdyby ta była o kilkaset złotych niższa, to mógłbym jeszcze w jakiś sposób uargumentować parę braków Motoroli. Niestety, koniec końców zrobić tego nie mogę, a – jak dobrze wiemy – konkurencja nie śpi, co sprawia, że bez problemu znajdziemy na rynku znacznie lepsze konstrukcje w podobnej (a nawet i niekiedy niższej) cenie – spójrzcie, chociażby na realme 8 5G.
Zobacz również7.9Ocena