Może ostatnio Huawei zrobił sobie dłuższą i nieplanowaną przerwę ze smartfonami, ale z komputerami radzi sobie lepiej niż ktokolwiek by przypuszczał. Laptopów jest już tyle, że nie jestem w stanie wymienić ich z pamięci, a to co zrobili z monitorami to prawdziwy sztos. Widzieliście 28,2-calowego MateView? No właśnie. Widać, że tego typu sprzęt im „idzie”. A jak jest z najnowszym laptopem Huawei MateBook 14s? Napisałbym, że… różnie.
Z jednej strony widać, że MateBook 14s to dla Huawei’a coś mega ważnego. Sprzęt wisi na największych banerach w mieście, jest reklamowany na okrągło przez samego Lewego i to wskazuje na to, że aktualnie jest najważniejszym i topowym modelem w ofercie. Z drugiej jednak, laptop ma wiele wspólnego z MateBookiem 14, więc średniopółkowcem, a z klasą premium od zawsze kojarzony był MateBook z dopiskiem Pro. Tu pojawiła się litera „s”, co można tłumaczyć na wiele sposobów. Super? Speed? Smooth? Cokolwiek by to było, ja patrzę na niego trochę inaczej niż inni.
Jaki jest Huawei MateBook 14s?
MateBook 14s to przede wszystkim wzorowo wykonany i dobrze zaprojektowany laptop. Co za tym przemawia? Jest piękna, aluminiowa, a do tego bardzo sztywna obudowa. Dodatkowo w zielonkawo-szarym kolorze, który jest inny i może się podobać. Mnie jest trochę wszystko jedno, mógłby być szary, byleby nie pudrowo różowy. Obudowa jest przyjemna w dotyku, dobrze się prezentuje, a laptopa swobodnie można przenosić w jednej dłoni. Stara szkoła mówi mi do ucha, że nie powinno się tak robić, ale z kolei ten MateBook daje jakąś taką pewność, że nie wydarzyć się nic złego. Zawias chodzi bezszelestnie, ale bardzo drażni mnie to, że sprzętu za taką kasę nie można otworzyć jedną ręką. To przeważnie kojarzyło się z najwyższą półką, a skoro tego tu nie uświadczymy to dalszą część zdania możecie sobie dopowiedzieć.
O dobrym projekcie świadczy też to, że Huawei nie musiał nic wycinać w ekranie, by zmieścić tam kamerkę z czujnikami. Tu udało się to zrobić bez uszczerbku na wyświetlaczu, a kamera i sensory do obsługi Windows Hello znajdują się w wąskiej ramce. Naprawdę ładnie to wyszło, choć do rekordzistów trochę brakuje.
Laptop ma pod spodem dwa dosyć mocno wystające podnóżki, co daje takie wrażenie jakby sprzęt był grubszy niż wskazują na to dane z tabelki. I jest w tym ziarnko prawdy, bo porównując MateBooka 14s do zwykłej czternastki, ten pierwszy jest nieco pulchniejszy. Stąd też nie ma co nazywać go ultrasmukłym, bo trochę mija się to z prawdą. Ale takie rozwiązanie niesie ze sobą też coś dobrego, bo delikatne podniesienie obudowy i stworzenie swego rodzaju szczeliny poprawia odprowadzanie i przepływ powietrza. Urządzenie nadal jest poręczne i można określić je mianem zadowalająco mobilnego. Może nie tak jak MateBook 13, ale 1,43 kg wagi jeszcze nikomu nic nie urwało.
Ekran to z pewnością coś, na co można patrzeć godzinami.
Wiem jak na powyższe zdanie zareagowaliby okuliści, ale prawda jest taka, że ekran w tym laptopie jest niesamowity. Na mnie zrobił ogromne wrażenie, choć widziałem lepsze. Tym, co już znamy, czyli smukłymi ramkami i wysoką rozdzielczością, ale też tym, czego jeszcze w laptopach Huawei nie było. Odświeżanie zostało podbite do 90 Hz, co można zauważyć już przy pierwszym kontakcie z laptopem. Wszystko jest płynniejsze, szybsze, bardziej responsywne i takie zauważalnie lepsze. Co więcej, można samemu się o tym przekonać, bo odświeżanie można zmieniać „w locie” kombinacją klawiszy Fn + R. Może nie jest to najlepsza matryca pod względem kolorów jaką widziałem na oczy, ale na pewno plasuje się gdzieś wysoko. Ekran ma dokładnie 14,2 cala.
W moim przypadku miałem ustawioną zalecaną rozdzielczość, czyli 2560 x 1680 pikseli, ale skalowanie musiałem zwiększyć do 175%. Tak pracowało się najlepiej. Co do jasności, dane techniczne mówią o 400 nitach i rzeczywiście na najwyższym poziomie matryca potrafi rozświetlić pokój, ale ja, z szacunku dla moich oczu, pracowałem przeważnie na nieco więcej niż połowie paska. Nie mam nic do zarzucenia kątom widzenia czy szczegółowości, ale niektórym pewnie będzie przeszkadzać fakt błyszczącej powierzchni ekranu. To wiąże się przede wszystkim z obsługą dotyku, bo tak, z tego ekranu możemy korzystać też paluchem (czego nie pochwalam) lub rysikiem M-Pencil (co zalecam).
Oprogramowania to komputerowa siła Huawei’a.
Laptopa dostajemy z Windowsem 10 Home, co ponownie patrząc na cenę, jest niewytłumaczalne. Choć tu ważniejsze od samych „okienek” jest to, co dostajemy od Huawei’a. Przyznam, że na początku jakoś niechętnie podchodziłem do tego całego menedżera PC, ale prawda jest taka, że im więcej laptopów Huawei testuję, tym bardziej się do tego przekonuję. Bardzo często w przypadku MateBooka 14s było tak, że zaraz po uruchomieniu laptopa przykładałem smartfon do touchpada (to tam znajduje się antena), by się z nim połączyć. I wiecie co? Działa to na tyle dobrze, że czasami to aż mi tego brakowało na stacjonarce.
Z systemem ani razu nie miałem żadnego kwasu. Działał stabilnie i szybko, a w tak zwanym międzyczasie, pojawiło się kilka aktualizacji. Co więcej, nawet pod koniec testów pojawiła się informacja o dostępnej aktualizacji do Windowsa 11. Nie wiem czy to zasługa Microsoftu czy Huawei’a, ale gdyby to był mój prywatny sprzęt, to nie zastanawiałbym się długo, tylko od razu instalował. No dobra, ale co z tym Menedżerem PC od Huawei? A to, że pomysł na integrację i współpracę smartfonu z laptopem rzeczywiście działa. Łączy się za każdym razem, bezproblemowo i szybko.
Najlepsze jest to, że możemy wyświetlić ekran naszego smartfona na ekranie laptopa. W tym przypadku posłużył Huawei Mate 40 Pro, ale obok leżał też Huawei nova 9 i działało to tak samo. Wszystko dzieje się w obrębie lokalnej sieci Wi-Fi, ale trzeba też mieć włączone bluetooth i NFC (do połączenia). Możemy przeglądać zawartość smartfonu, tworzyć kopię zapasową danych i – chyba najbardziej przydatne – przerzucać zdjęcia i pliki metodą „przeciągnij i upuść”. Jest też coś takiego, że aplikacje z telefonu można otwierać w kilku oknach. To znaczy, mamy przykładowo wyświetlonego Messengera, klikamy w odpowiednią ikonkę i cyk, otwiera się to w drugim oknie. W tej formie współpraca multiekranowa jak to Huawei nazwał działa zadowalająco sprawnie i pozwala na to, by rzeczywiście obsługiwać smartfon z ekranu komputera. Aaa i połączenia głosowe też możemy robić.
Może to was zaskoczyć, ale największe zastrzeżenia mam do klawiatury i touchpada.
MateBook 14s sprzętowo dojeżdża prawie pod każdym względem. Wydajna to bestia jest, bo pod obudową schowano (w moim testowym egzemplarzu) procesor Core i5 11. generacji, 16 GB RAM (w miarę szybkiej, bo 3733 MHz) i 512 GB przestrzeni dyskowej. Dlatego też, pod kątem wydajności nie ma co narzekać. Wszystko działa „z palca”, natychmiastowo, a dysk jest jak rakieta. Wentylatory (tak, bo są dwa) w typowo biurowej pracy praktycznie się nie odzywają, ale gdy włączymy np. film w wyższej rozdzielczości czy zawalimy go aplikacjami to słychać szum.
Wiele dobrego można też napisać o baterii. Ta ma 60 Wh i przy moim używaniu wytrzymywała nawet do 12 godzin. Przy czym była to praca stricte biurowa z przeglądaniem sieci i dłubaniem przy zdjęciach. Akumulator ładujemy z USB-C po lewej stronie laptopa, a wykorzystujemy do tego 90-watową ładowarkę. Patrząc na grubość tego sprzętu nie było problemem by zmieścić w nim standardowy port HDMI (w wersji 1.4b). Obok niego mamy dwa USB typu C i port słuchawkowy, a po drugiej stronie laptopa znalazło się miejsce dla jednego USB 3.2 Gen 1. Zabrakło natomiast czytnika kart pamięci. Z kolei w przycisku zasilania, jak na laptopy Huawei przystało, ukryto czytnik linii papilarnych.
Jak napisałem, największe zastrzeżenia mam do klawiatury i touchpada. Krótko mówiąc, nie czuć tu w ogóle premium. Klawiatura jest taka nijaka, ma słabe i przebijające się między klawiszami podświetlenie, a do tego podczas pisania zapada się głębiej niż obudowa. Nie ma dobrego „feelingu” podczas pisania i jest trochę „gąbczasta”. Touchpad z kolei jest bardzo duży, co akurat jest na plus, ale patrząc na cenę, wymagałbym od niego więcej. Powinien być lepiej wykonany i mieć subtelniejszy klik. Przyciski działają głośno. W tej cenie spokojnie można znaleźć sprzęt ze szklanym touchpadem, który działa znacznie lepiej.
A o jakiej cenie ja przez całą recenzję wspomniałem?
Proszę ja was, 5999 polskich nowych złotych brutto. Na tyle Huawei wycenił testowaną tutaj wersję laptopa. MateBook 14s w zielonej obudowie (która na zdjęciach już nie wygląda na taką zieloną) z procesorem Core i5, 16 GB RAM i dyskiem 512 GB. Jak dla mnie i pewnie nie tylko mnie, sporo za dużo. Gdyby zachowali poziom zwykłej czternastki to można byłoby to przełknąć, a tak, nie czuć, że jest to sprzęt, który powinien tyle kosztować. Tym bardziej jeśli spojrzymy ile trzeba wyłożyć za mocniejszą wersję. Dopłata około 1700 złotych za Core i7 i dwukrotnie pojemniejszy dysk jest jak dla mnie mocno przesadzona i tak bardzo „w stylu Apple”.
Uważam MateBooka 14s za sprzęt bardzo dobry, który jest ładny i wydajny. Zapewni wysoką wydajność, płynne działanie, świetną jakość wyświetlacza i długi czas pracy na baterii. Kooperacja ze smartfonem działa tak jak powinna i rzeczywiście może się przydać. Problem tylko w tym, że chcąc wybrać najbardziej „wymaksowaną” wersję trzeba zapłacić tyle co za MateBooka X Pro, który jest sprzętem flagowym, topowym i bardziej zasługującym na wydanie tak pokaźnej kwoty na sprzęt. Zapewnia w zasadzie wszystko to co 14s, ale ma jeszcze lepszy ekran, jest znacznie smuklejszy i lżejszy, a do tego działa na Windowsie 10 Pro.