Po aferze związanej z tym, że Xiaomi szpieguje użytkowników, zaznaczyłem, że pomimo, iż teoretycznie Trump mógłby użyć tego jako wymówki do nałożenia bana na kolejną chińską firmę, to takie narzędzie jest elementem polityki, a nie cyberbezpieczeństwa. Jak widać, Trump nie potrzebował powodu ani wymówki i w końcowych dniach jego kadencji militarny ban został na Xiaomi nałożony. I o ile nie oznacza to jeszcze, że produkty firmy nie będą dostępne z systemem Google, tak jak jest to w przypadku Huawei, to ban na przedsiębiorstwo z Shenzhen na początku też był właśnie militarny. Oznacza to, że takie plany są też w stosunku do Xiaomi. Niestety dożyliśmy czasów, że jedno państwo chcąc realizować własne interesy narodowe może wpłynąć na globalną podaż produktu tworzonego na drugim krańcu świata. Jeżeli bowiem Joe Biden nie zmieni diametralnie kursu obranego wobec Chin przez swojego poprzednika możemy się spodziewać, że "banhammer" uderzy ponownie. A tak się składa, że Huawei i Xiaomi nie są jedynymi liczącymi się światowymi graczami z Państwa Środka.
Nie chcę teraz przeprowadzać skomplikowanych analiz tego, jak wpływ na gospodarkę ma trwająca wojna handlowa. Jednak w przypadku smartfonów jedna decyzja może wpłynąć na kształt całego rynku. W przeciągu ostatniego roku mogliśmy obserwować naprawdę agresywną walkę Huawei o zachowanie chociaż części klientów. Wygrana Bidena daje jakiekolwiek nadzieje na zmiany, ale ewentualne odrabianie strat będzie naprawdę trudne. Pytanie brzmi - jak będzie wyglądał rynek, jeżeli te zmiany nie nastąpią i nowy prezydent będzie kontynuował politykę poprzednika? Pierwsze tąpnięcie nastąpiłoby oczywiście wtedy, gdy zakaz współpracy z amerykańskimi firmami spadłby także na Xiaomi.
Główny problem polega tu na tym, że w przypadku średniej półki chińskie firmy rządzą niepodzielnie i jeżeli (hipotetycznie) Xiaomi, Redmi i POCO zostałoby z dnia na dzień pozbawione możliwości produkcji telefonów z Androidem, ich miejsce zajęłyby inne marki z Chin. Oppo już teraz jest 5. pod względem sprzedaży producentem na świecie, realme jest 7. a oprócz niego mamy jeszcze OnePlusa i Vivo. Wszystkie te marki należą do BBK Electronics. Jeżeli więc USA naprawdę będzie chciało się chociaż na chwilę pozbyć "chińskiego problemu" musiałoby razem z Xiaomi zbanować także BBK Electronics, które stoi za wszystkimi powyższymi markami. A to z kolei spowodowałoby moim zdaniem załamanie się rynku smartfonów. Konsumenci zwyczajnie nie mieliby z czego wybierać.
Tak, iPhone może być najpopularniejszym smartfonem na świecie, ale w ogólnym rozrachunku w (dane za 3 kwartał 2020) chińskie firmy miały w rękach 52 proc. globalnego rynku smartfonów i to nie wliczając w to firm wylistowanych jako "inne". Oczywiście, w tych statystykach uwzględniona jest też sprzedaż w samych Chinach, która znacznie te statystyki podbija. Wysoka sprzedaż w kraju daje tym firmom jednak bardzo duży kapitał, a one pożytkują go, wchodząc na nowe rynki. W samym tylko 2020 w Polsce pojawiło się Vivo i realme oraz także chińskie TCL. Chińczycy stoją też za wieloma nie chińskimi markami, jak Motorola (za którą stoi Lenovo) czy francuskie Wiko (wykupione przez Tinno). Jeżeli więc Stany Zjednoczone chciałyby całkowicie wyeliminować z gry konkurencję, de facto musiałyby doprowadzić do sytuacji, w której na rynku smartfonów panuje duopol Apple i Samsunga, z małą domieszką LG i dwoma smartfonami od Nokii.
Na rynku powstałaby wyrwa, której żadna z tych firm nie byłaby w stanie zapewnić, ponieważ w kategorii telefonów za ~1000 zł (czyli tej najpopularniejszej wśród konsumentów) żadna z tych firm nie prezentuje dziś konkurencyjnych rozwiązań, albo zwyczajnie - nie istnieje. Być może z jakąś propozycją mogłoby wyjść LG, które będzie outsourcingowało tworzenie i produkcję najtańszych modeli, ale nie zmienia to faktu, że wskutek takiej polityki ceny smartfonów nieubłaganie poszybują w górę. Wystarczy zobaczyć zestawienie najtańszych flagowców i najtańszych telefonów z 5G, by zobaczyć, jaka jest obecnie różnica w kosztach pomiędzy urządzeniami chińskich marek a resztą świata. Nie wspominam tu nawet o tym, że rozwój sieci 5G stanie w miejscu, ponieważ to chińskie firmy w dużej mierze odpowiajś za budowę infrastruktury.
Warto też w tym momencie zaznaczyć, że wycięcie z rynku było dla Huawei tak bolesne, ponieważ w Stanach i krajach Europy nie da się sprzedawać telefonu bez usług Google. Albo raczej można, ale jest to piekielnie trudne. Wszystko dlatego, że z tych usług korzystają wszyscy a takie instytucje jak banki nie udostępniają swoich aplikacji na Androida poza Google Play. Jeżeli jednak faktycznie ban objąłby dużą część chińskich firm, to mogłoby to doprowadzić do sytuacji, że telefony z GMS będą w globalnej mniejszości. Alternatywą dla zbanowanych może być natomiast przyłączenie się do tworzonego przez Huawei Harmony OS. O ile póki co mamy dopiero zapowiedzi jego świetlanej przyszłości, niewykluczone, że w wypadku tak drastycznych rynkowych zmian chiński OS może stać się siłą, z którą będą musieli liczyć się wszyscy. Pamiętajmy bowiem, że plany Huawei zakładają udostępnienie systemu na wiele już istniejących smartfonów. Jeżeli to samo stałoby się w przypadku smartfonów Xiaomi, Oppo czy realme, HarmonyOS mógłby w krótkim czasie (choć oczywiście nie od razu) stać się nawet najpopularniejszym systemem operacyjnym na świecie.
Oddzielną kwestią jest natomiast problem sprzętowy. O ile bowiem stworzenie własnego OS jest możliwe, o tyle wyprodukowanie procesora czy modułu pamięci RAM wymaga technologii i patentów, które w tym momencie w historii są w rękach amerykańskich korporacji. I za pomocą odpowiednio skonstruowanego prawa można zarządzać ich relacjami handlowymi w taki sposób, by chińskie firmy musiały tańczyć, jak im zagrają. Oczywiście, w przypadku szerzej zakrojonego bana zapotrzebowanie na alternatywy będzie znacznie większe, a jak wiadomo, gdzie jest popyt, tam i podaż (Mediatek?). Jednak w tym momencie nie wiadomo o jakimkolwiek planie na przeskoczenie ograniczeń sprzętowych.
Stety albo niestety, ale w przypadku debaty na temat globalnych rozgrywek na rynku smartfonów kraje Europy mogą co najwyżej być biernymi obserwatorami. O ile większość krajów posiada własne marki (jak polski MyPhone czy Manta) o tyle większość z nich ogranicza się do swojej niszy i skupia bardziej na tym, by stabilnie działać i nie jest żadną konkurencją dla potężnych koncernów z rozbudowanym R&D. Między innymi dlatego raczej nigdy nie zobaczymy polskiego telefonu ze Snapdragonem 8xx. Oczywiście, można życzyć sobie, by znaczne ograniczenia dla chińskich producentów stały się przyczynkiem do odrodzenia się europejskich producentów, ale taki scenariusz jest dla mnie bardzo wątpliwy. Dobitnie pokazuje to przykład Nokii, która zaliczyła świetny start, ale kiedy minęła pierwsza fala nostalgii, firma zaczęła wytracać pęd, przegrywając głównie specyfikacją.
Nie jestem niesamowitym fanem chińskich przedsiębiorstw z samego tylko powodu, że są one chińskie. Trzeba jednak przyznać, że obecnie to właśnie stamtąd pochodzi zarówno najlepszy stosunek ceny do jakości, jak i najwięcej smartfonowych nowości. Dla wszystkich, którzy w tym momencie stwierdzą "tak, ale to wszystko kosztem łamania praw człowieka" - chciałbym tylko przypomnieć, że nie-chińskie firmy (jak Apple) również używają komponentów chińskiego pochodzenia i składają swoje telefony w ChrL. Ba, Apple nie tak dawno lobbowało przeciw prawu, które zabraniałoby importu towarów wykonanych prowincji Xinjiang, gdzie stosowana jest praca przymusowa. Nie ma więc co wierzyć w to, że ban dla chińskich marek poprawi cokolwiek w tej kwestii. Efektem bana będzie natomiast co innego - mniejsza innowacyjność, wyższe ceny samych urządzeń przy nieporównywalnie mniej konkurencyjnej specyfikacji i zdecydowanie większa niepewność rynkowa. Do tego trzeba liczyć się z tym, że Chiny nie pozostaną bierne, banując w odwecie zachodnie korporacje (jak w przypadku Ericsonna). Nie jest wykluczone, że Państwo Środka w odwecie może zamknąć swoje fabryki chociażby dla Apple. Taka eskalacja może doprowadzić do sytuacji, w której smartfon, który dla wielu osób zastępuje dziś wszystkie urządzenia z komputerem włącznie, może stać się dobrem wręcz luksusowym.